Tyle dni wskazuje mój licznik. Nie mogę uwierzyć, że tak szybko zleciały dwa miesiące tutaj. Notka Kasi natchnęła mnie do napisania o tym jak wygląda mój rozkład zajęć.
Gdy tu przyjechałam to przez prawie miesiąc nie pracowałam. Hostka miała urlop macierzyński. Jeździłyśmy z dziećmi do parku, na plac zabaw. Poznałam jej rodzinę, część znajomych. Ten czas wspominam bardzo miło :)
Teraz moje dni wyglądają tak:
Pracuję zazwyczaj 8-16 czyli wychodzi 40godzin/tydzień. Gdy host musi pojechać do biura wtedy zaczynam o 7.30, bo hostka zawozi go na pociąg. Zauważyłam, że host maksymalnie jeździ do NYC dwa razy w tygodniu. Pozostałe dni pracuje z domu lub jest w podróży służbowej. Taka podróż trwa od dwóch dni do tygodnia w zależności gdzie akurat musi pojechać. Raz lub dwa razy w miesiącu hostka ma coś w rodzaju konferencji w pracy i bywa, że musi wyjść wcześniej. W najgorszym wypadku zaczynam więc o 7. Zdarza się to bardzo rzadko gdy konferencja pokryje się z wyjazdem hosta do biura.
Moje obowiązki polegają głównie na opiece nad dziećmi. Gdy zmywarka jest pełna to ją uruchamiam, jak tego wymaga to ją opróżniam. Jak zobaczę, że kosze z praniem dzieci są pełne to mam wstawić pranie (zrobiłam to chyba 2 razy). Przygotowuję i podaję lunch starszej A., jak zobaczę, że coś się kończy i trzeba dokupić to mam zapisać na tablicy. Po zabawie mam posprzątać zabawki przy czym mam uczyć starszą A. sprzątania po sobie więc mamy to robić razem.
Poniedziałek to dzień, w którym duża A. nie ma zajęć w przedszkolu. Schodzę na dół w zależności jak zaczynam, zazwyczaj o 8. Witam się z rodzinką. Dziewczynki najczęściej są ubrane. Duża A. je śniadanie. Zazwyczaj nie ubieram dzieci i nie przygotowuję śniadania dla starszej. Robię sobie coś do jedzenia. Siadam i jem przy okazji pilnując starszej. Mała śpi w swoim siedzeniu lub coś tam sobie gaworzy. Hości/hostka wychodzą do pracy. Zostaje z dziewczynkami do 16. Około 13 przygotowuję lunch dla starszej. Po lunchu sprzątam (naczynia do zmywarki, ścieram stół). W międzyczasie karmię małą A., je zazwyczaj co 3 godziny; przewijam itp. Jak jest ładna pogoda (była :D) to je zabieram na plac zabaw. Jak pogoda jest kiepska to czasem jeździmy do biblioteki lub gdy mała śpi wychodzę tylko ze starszą na podwórko. Resztę czasu spędzamy na zabawie w domu. O 16 hostka wraca z pracy i jestem wolna.
Wtorek-Piątek
Poranek wygląda podobnie. O godzinie 9 ubieram dziewczynki do wyjścia. Najczęściej lunch dla starszej przygotowuje hostka. Czasem prosi mnie by coś dorzucić. Pakuję je do samochodu i jedziemy do przedszkola. Zajęcia zaczynają się o 9.15. Wracam do domu z małą A. Do godziny 12 zajmuję się tylko nią. Karmię, przewijam. Gdy mała jest przebrana i najedzona to najczęściej zasypia. O 12 jedziemy odebrać starszą z przedszkola. Jesteśmy w domu o 12.30. Lunch i zabawa do 16.
Weekendy mam najczęściej wolne. Czasem gdy hości chcą gdzieś wyjść to zostaję w weekend z dziewczynkami (zdarzyło się tak chyba 3 razy). Grafik na kolejny tydzień dostaję w niedziele wieczorem, chociaż w zasadzie to najczęściej mówią mi o której mam być na dole w poniedziałek, a hostka wieczorem w niedziele mi rozpisuje wszystko i ja sobie sprawdzam w poniedziałek. Pensję dostaje w piątki. Ze względu na "super" pamięć mojej hostki bywa, że jest to niedziela :D Nigdy nie dostałam pensji później niż w niedziele. Hostka mi powiedziała, że jak jej się zdarzy zapomnieć dać mi czek w piątek to mam jej powiedzieć i tyle ;)
poniedziałek, 26 listopada 2012
piątek, 2 listopada 2012
PRĄD
Od poniedziałku nie miałam prądu. Huragan narobił tu mnóstwo szkód. Drzewa walające się wszędzie, linie pozrywane. Wieczorem w poniedziałek nagle wszystko zgasło. Hostka mówi "tak czułam więc zaczęłam zbierać wszystko w jedno miejsce (latarki, świeczki itp.)" No dobra myślę sobie, niezły ubaw. Niestety nie było tak kolorowo...Z powodu braku prądu nie działało ogrzewanie, kuchenka (no bo na prąd), mikrofalówka, kablówka no wiadomo tak naprawdę wszystko. Hostka mówi "śpisz w pokoju A. lub na kanapie na dole, bo na górze jest niebezpiecznie". Ja spojrzałam na hosta, on na mnie i się zaczęliśmy śmiać. Powiedziałam, że zdecydowanie śpię na górze. Hostka "dobrze jak chcesz, ale bierzesz dodatkowy koc i latarkę". Na co ja mówię, że nie potrzebuję koca, a latarkę mam w telefonie więc dam sobie radę. Hostka "jak chcesz spać na górze to masz zabrać te rzeczy, inaczej śpisz na dole" Więc mówię ok, ok, ale naprawdę nie potrzebuję. Szczerze to nie był zbyt genialny pomysł. Noc przetrwałam i nic mi się nie stało, ale drzewa obijające się o dach nie były najprzyjemniejszym odgłosem ;) Myślałam, że we wtorek rano prąd będzie z powrotem, niestety. Hości stwierdzili, że jedziemy gdzieś na śniadanie. To co widziałam po drodze nie napawało optymizmem. Większość miejsc była zamknięta z powodu braku prądu. Drzewa na dachach domów, na ulicach blokujące drogi itp. Jak znaleźliśmy miejsce, gdzie można było zjeść to czekaliśmy w kilometrowej kolejce na stolik. Pożyczyliśmy agregat od brata hostki, ale w sumie to tylko lodówka była do niego podłączona, a i tak zżerał masakrycznie dużo gazu. Stacje bez gazu, a jak się trafiła jakaś działająca to kolejka przez pół miasta. Hostka gotowała na grillu, a wieczorami siedzieliśmy przy świeczkach. Wczoraj jak się zdecydowałam wziąć zimny prysznic to myślałam, że zamarzne po czym się dowiedziałam, że jedziemy do jej brata, który ma prąd żeby wziąć gorący prysznic. Dziś z tego m.in. powodu pojechaliśmy do mamy hostki bo u nich odzyskali prąd wczoraj. W mieście gdzie mieszkają rodzice hostki zginęło podczas huraganu dwoje chłopców. Jeden to syn znajomej mamy hostki. Wszyscy byli w salonie jak runęło drzewo, matka była ranna, a syna po prostu przygniotło! Dziś jak wracaliśmy to patrzymy, a na ulicy niedaleko świecą się światła! Dojeżdżamy, a tu przed domem i w środku jasno!! Wreszcie!
Subskrybuj:
Posty (Atom)